Nieco przewrotny temat jest, rzecz jasna, równie prawdziwy co jego nieco bardziej pesymistyczna wersja. Co ciekawe ludzie rzadko tak właśnie postrzegają rzeczywistość. Zazwyczaj wspominają tylko te niektóre jej fragmenty, które przyniosły im odrobinę wzruszeń, uśmiechu, ciepła. A przecież prawdą jest, że przeciętny człowiek uśmiecha się nie rzadziej niż płacze. Radość nie jest jeńcem otoczonym przez pluton egzekucyjny smutku, a jak wszystko w naturze jego integralną częścią. Przecież nie będąc smutnymi nie moglibyśmy poczuć się naprawdę szczęśliwi, bo też skąd byśmy wiedzieli, że to właśnie jest to upragnione szczęście.
Nasuwa się oczywiste pytanie, że skoro tylko momentami jesteśmy niezadowoleni, czy momentami wszystko idzie po naszej myśli, a nawet powyżej naszych oczekiwań, to co właściwie czujemy przez większość czasu? Czy tylko nam się nudzi?
To by było dopiero smutne. Na szczęście nie jest tak źle. Gdybyśmy bowiem wycięli z życiorysu te najlepsze i najgorsze chwile. Od razu widać byłoby inne, wcześniej będące w cieniu tych najwyrazistszych i to one zajęły by ich miejsce. Powtarzając ten proces raz za razem, doszlibyśmy w końcu do pustego zbioru, czy jest on smutny, czy radosny?
Jak wszystko i to zależy od interpretacji. Ponieważ poza zbiorem znalazły by się dwa podzbiory – uczuć pozytywnych i negatywnych. Możemy śmiało założyć, że tych pierwszych nie jest mniej niż tych drugich. Na każdą sekundę złą przypadnie jedna dobra. Na każdy wdech przypadnie radość, a na wydech smutek. Czy z każdego jednego zaczerpnięcia powietrza starczy nam sił na to, by doczekać następnego haustu?
To właśnie zależy tylko od nas.